środa, 30 listopada 2011

Off topic - WYRYWANIE ÓSEMEK, czyli epopeja o zębach.



Tak jak w temacie, chciałam się pożalić na temat wyrywania ósemek. Co mi starej babie do łba strzeliło, żeby pozbywać się zdrowych zębów?! I MAM ZA SWOJE. Ale po kolei. Jakieś 3 lata temu pierwszy raz pożegnałam się z Ósemką Lewą Dolną. I była to w zasadzie moja fanaberia. Jako że panicznie boję się dentystów, a mawiają że lepiej zapobiegać niż leczyć, postanowiłam ją wyrwać. Pobiegałam po mieście, zrobiłam rozeznanie, wybrałam specjalistę i sru! Dużo znieczulenia, minuta! roboty i rozstałam się z waćpanną. Pojęczałam 2 dni, że boli, że jogurciki i zapomniałam o zabiegu. Nie spuchłam nic a nic!
Jakieś 2 tygodnie temu, na Ósemce Prawej Dolnej dostrzegłam niepokojące czarne kropki, niewiele myśląc umówiłam się na ekstrakcję ( piękne słowo ) owej nieszczęśnicy do sprawdzonego Pana Dentysty-Sadysty. Poniedziałek, zwarta i gotowa o 8 rano pomaszerowałam zakończyć nasz związek. I tu skończyły się przyjemności. Posiedziałam w gabinecie 40 minut, z czego samo wyciąganie zębiska z dziąsła trwało połowę owego czasu. Tym razem nie obeszło się bez szycia. Było cudnie i śmiesznie póki działało znieczulenie ( a w zasadzie 4 :-P ) lecz kiedy postanowiło ulotnić się z mej szczęki, rozpoczął się horror na miarę Zmierzchu ( lub raczej Piły ). Ból był ogromy, krwawienie również, a co w tym wszystkim najtragiczniejsze - mogłam otworzyć paszczę na 1cm! Kromka chleba nie wchodziła...
Pochodziłam w takim stanie do piątku. Kiedy rano jakimś cudem staw puścił, i rozwarłam paszczę pełnowymiarowo, oczom mym ukazały się paskudne nitki trzymające się martwej tkanki. Niewiele myśląc, pogalopowałam do gabinetu, gdzie dowiedziałam się, że jest very niedobrze. Padło hasło suchy zębodół. Czyli niegojąca się rana w której nie powstał skrzep niezbędny do wygojenia. Sadysta usunął dyndające nitki na trupiej tkance, zacementował dziurkę antybiotykiem i miało być pięknie. I za przeproszeniem dupa. W środę ( ponad tydzień od wyrwania ) byłam po raz kolejny, bo ból zelżał, ale nie ustąpił, Pańcio wydłubał stary opatrunek, po czym błogo oświadczył, że FAKTYCZNIE jakoś to się słabo goi, no i pojawiła się martwica tkanki kostnej ( no łaaał...) no i jeśli to się nie zacznie poprawiać, to być może trzeba będzie usunąć martwą część szczęki. Czyli w domyśle - operacyjnie. A w drugim domyśle- implant. Bo natura nie znosi próżni... Na płacz się mnie zebrało, a ten taki i owaki łaskawie dał mi karteczkę z nazwą maści ( z cieląt!) którą mogę sobie wcierać w zgliszcza dziąsła mego... Nic to. Ogarnięta baba jestem, więc poleciałam na zabieg laserem, który jak przebąknęła spotkana dokorzyca może w takim stanie przyspieszyć gojenie i uśmierzyć ból.
Ciąg dalszy zmagań z Czeluścią-Otchłanią, przez innych zwanym suchym zębodołem będzie miał miejsce. 
Ale musiałam dać upust swojej frustracji i najzwyczajniej po babsku pożalić się i dać się komuś pożałować. Ale morał jest taki: kto to widział zdrowego zęba wyrywać. Jak to ktoś mądry kiedyś mi powiedział ;)




2 komentarze:

  1. nie wiem czy tu jestes zaglądasz, mam pytanko jak długo goił ci się suchy zębodół??? tez to mam i nie chce sie goić, ale nić mi nie mówiła dentystka o usuwaniu kości.ale ból jest rwący.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Goiło mi się ok 2 miesięcy.Ostatecznie miała skrwawiony zębodół, który się później ekspresem zagoił. A kość sama wyszła mi przez dziąsło. Bo dentyści mówiąc kość, nie dodają że jest to kostny opiłek długości 3mm i szerokości 1mm.... więc wygląda identycznie jak kawałeczek obciętego paznokcia... Całe szczęście że nie dałam sobie majstrować nikomu.

      Usuń